Powrót Encyklopedia Wielkopolan „Na nieludzkiej ziemi znowu polski trakt Wyznaczyły bezimienne krzyże.... Nie ...”

Józef Kuźmiak

ur. 20 lipca 1919
zm.
Szkoła Podstawowa w Rososzycy

Materiał filmowy nagrany podczas spotkania pana Józefa Kuźmiaka z uczestnikami projektu CDEW w Szkole Podstawowej w Rososzycy
Materiał filmowy nagrany podczas spotkania pana Józefa Kuźmiaka z uczestnikami projektu CDEW w Szkole Podstawowej w Rososzycy
Materiał filmowy nagrany podczas spotkania pana Józefa Kuźmiaka z uczestnikami projektu CDEW w Szkole Podstawowej w Rososzycy
Materiał filmowy nagrany podczas spotkania pana Józefa Kuźmiaka z uczestnikami projektu CDEW w Szkole Podstawowej w Rososzycy
Marian Jonkajtys, „Marsz Sybiraków”
Zdjęć: 59
Filmów: 5
Nagrań: 1
Dokumentów: 2

Pochodzenie, dzieciństwo, rodzina

Józef Kuźmiak urodził się 20 lipca 1919 r. w Uspjanowie koło Ustrzyk Dolnych, dawniej województwo lwowskie, obecnie podkarpackie. Jest synem Piotra i Anny z Ekiertów. Jego ojciec był osadnikiem, za czasów Piłsudskiego walczył w wojsku polskim. Józef Kuźmiak miał dwie siostry: Marię oraz Helenę. Gdy miał około trzech lat, cała rodzina przeprowadziła się do miejscowości Buców, dawniej gmina Stubno, powiat przemyski, województwo lwowskie. Obecnie wieś znajduje się na terenie Ukrainy. Zabudowania folwarczne z gruntami (około 50 hektarów), zwane przez miejscowych Kaczmary (część wsi Buców), zostały zakupione przez troje krewnych Józefa Kuźmiaka (dwóch braci i siostrę): jego matkę Annę Kuźmiak z domu Ekiert, jej starszego brata Franciszka Ekierta oraz młodszego Michała Ekierta.

Józef Kuźmiak ma obecnie 96 lat. Wraz z żoną, Janiną Kuźmiak, mieszka w domu rodzinnym małżonki w Latowicach, w gminie Sieroszewice, powiecie ostrowskim. Ma dwoje dzieci: syna Piotra i córkę Eulalię, pięcioro wnuków i 9 prawnuków. Jest byłym zesłańcem Sybiru i pułkownikiem Ludowego Wojska Polskiego w stanie spoczynku. Mimo słusznego wieku to mężczyzna sprawny fizycznie, szczupły, bystry, obdarzony dobrą pamięcią, posiadający nie tylko duże doświadczenie życiowe, ale i sporą wiedzę z zakresu historii. Do dnia dzisiejszego aktywnie uczestniczy w życiu społecznym powiatu i kraju. Chętnie też bierze udział w spotkaniach, podczas których zapoznaje młode pokolenie Polaków z historią ich ojczyzny.

[Materiał filmowy nagrany podczas spotkania pana Józefa Kuźmiaka z uczestnikami projektu CDEW w Szkole Podstawowej w Rososzycy: część 1, część 2, część 3, część 4]

Edukacja

Józef Kuźmiak ukończył siedem klas szkoły podstawowej w Bucowie. Potem pracował w gospodarstwie rolnym. W młodości przeszedł szkolenie do służby wojskowej. Miał zamiar wstąpić do 6 Pułku Strzelców Konnych im. Hetmana Wielkiego Koronnego Stanisława Żółkiewskiego w Żółkwi koło Lwowa, do grupy „ochotników na własnym koniu”. Jego ojciec był właścicielem bogatego gospodarstwa i posiadał konie kawaleryjskie. Niestety wybuch II wojny światowej pokrzyżował jego plany. Młody Kuźmiak kontynuował edukację w wojsku. W styczniu 1943 r. został wcielony do zorganizowanej na terenie ZSRR armii gen. Berlinga i został żołnierzem 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki w obozie w Sielcach nad Oką. Po bitwie pod Lenino w 1943 r. ukończył szkołę podoficerską nieopodal Sielc jako dowódca drużyny. Brał udział w kolejnych walkach. Następnie został oddelegowany do szkoły oficerskiej w Ludzku na Ukrainie, a następnie w sierpniu przetransportowany do Mińska Mazowieckiego, gdzie w zorganizowanej w byłych koszarach placówce – kontynuowali szkolenie oficerowie 2 Samodzielnego Batalionu Miotaczy Ognia. Po wojnie kształcił się w prestiżowej Wyższej Szkole Oficerskiej w Rembertowie pod Warszawą. Ponadto w dorosłym wieku zdobywał niezbędną do prowadzenia własnego gospodarstwa wiedzę w szkole rolniczej.

Zesłanie na Syberię

Wybuch II wojny światowej

Dla pana Józefa Kuźmiaka dziś najważniejszą rzeczą na świecie jest to, że mamy wolną ojczyznę, że możemy żyć w pokoju. Niestety nie zawsze tak było. Przed wojną wiele ziem na wschodzie, które obecnie znajdują się poza granicą naszego kraju, należało do Polski. Kiedy 1 września 1939 roku. Niemcy hitlerowskie bez wypowiedzenia wojny zaatakowały Polskę, a kilka dni później, 17 września, Związek Radziecki napadł na nasze ziemie, dwudziestoletni wówczas Józef znalazł się w centrum wydarzeń. W 1939 r. wraz z rodziną mieszkał w miejscowości Buców, znajdującej się cztery kilometry od obecnego przejścia granicznego w Medyce. Były to tereny zamieszkałe w większości przez ludność narodowości ukraińskiej. Pan Kuźmiak na własnej skórze odczuł skutki potajemnego porozumienia Niemców ze Stalinem. Co się wtenczas działo na kresach wschodnich? Jak postąpiono z Polakami? Panu Józefowi nawet dziś nie łatwo o tym opowiadać.

Po wybuchu wojny ludzie z kresów nie mieli dokąd uciekać. Wszędzie szalała wojna. Z jednej strony polskiemu społeczeństwu zagrażali hitlerowcy, z drugiej, na wschodzie bolszewicy. Pan Józef, który miał wóz i konia, pomagał w 1939 r. polskim żołnierzom dotrzeć do Przemyśla. W drodze powrotnej dostał się wraz z innymi rodakami pod obstrzał niemieckich samolotów. Cudem uniknął śmierci.

Deportacja

Na początku 1940 r. na ziemiach okupowanych przez władze radzieckie nastąpiła masowa deportacja ludności polskiego pochodzenia. Wszystko było przemyślane i zaplanowane z dużym wyprzedzeniem. Zsyłka przebiegała dwuetapowo. Pierwsza rozpoczęła się 10 lutego. Już wcześniej odpowiednie służby ukraińskie sporządziły listę osób przeznaczonych do aresztowania. Rosyjscy żołnierze, odpowiedzialni za sprawne przeprowadzenie akcji, posiadali dokładne dane. W pierwszej kolejności usuwano z okupowanych terenów rodziny, które były podobnie jak rodzina Kuźmiaków zasiedlone po I wojnie światowej na żyznych czarnoziemach czterech województw: stanisławowskiego, tarnopolskiego, lwowskiego i wileńskiego. W tym czasie w Polsce funkcjonowały dwory i folwarki. Polacy byli osadzani przez swój rząd właśnie na tych bogatych gospodarstwach.

Do Kuźmiaków Ukraińcy i Rosjanie przyszli rano 10 lutego 1940 r. Było bardzo zimno, około – 17°C. Pan Józef wyjrzał przez okno i powiedział do ojca, że idzie do nich dwóch żołnierzy. Weszli, a potem rozstawili po dwóch stronach izby osobno mężczyzn i kobiety z dziećmi. Zawsze tak postępowali, gdyż bali się oporu ze strony mężczyzn. Potem oficer odczytał rozkaz Stalina, a towarzyszący mu żołnierz wprowadził nabój do komory karabinu. Każdy najmniejszy ruch groził śmiercią. Polacy bali się uczynić jakikolwiek gest, wiedząc, że mógłby być wzięty za atak. Byli przerażeni. Najpierw wojskowi zapytali ich, czy mają broń. Następnie zaczęli przeszukiwać mieszkanie. Dorośli drżeli z obawy, bo oczywiście mieli w domu ukrytą broń. Nie wiedzieli, co robić. Zastanawiali się, czy ją oddać. Ostatecznie nie przyznali się do jej posiadania, a żołnierze nie odnaleźli schowka. Oficer przeczytał zarządzenie i kazał im pakować się. Bliscy pana Józefa mieli niewiele czasu na zabranie najważniejszych rzeczy. Byli właścicielami dużego folwarku, hodowali wiele zwierząt. W pierwszej chwili nie wiedzieli, co robić. Oficer rosyjski, który chyba nie był złym człowiekiem, a jedynie musiał wykonywać rozkazy, dyskretnie podpowiedział od czego zacząć. Rodzina Kuźmiaków otrzymała też polecenie, aby zabrać narzędzia do pracy. W czasie, gdy Rosjanin przeszukiwał budynek, wojskowi podstawili na podwórze dwoje sań. Jak się potem okazało, Ukraińcy pilnowali polskich gospodarstw już od poprzedniego dnia. Rodzice Kuźmiaka wzięli kilka worków mąki żytniej, pszennej oraz kukurydzianej, przywiezionych poprzedniego dnia z młyna. Pan Józef do plecaka zapakował nowy, ciepły płaszcz i bieliznę. Następnie domownicy załadowali na jedne z sań jedzenie i kilka innych rzeczy, w tym nowy rower. Na drugie kazano wsiąść ludziom, czyli panu Józefowi, jego ojcu, drugiej matce, siostrom oraz szwagrowi. Potem dołączyła do nich rodzina jego macochy. Jedna z sióstr – Maria pojechała w tym czasie w odwiedziny do rodziny mieszkającej w oddalonej o kilka kilometrów wioski. Wysłano po nią żołnierzy i ściągnięto do domu następnego dnia. To, co zastała w gospodarstwie, napawało przerażeniem. Krowy, których nikt nie wydoił, ryczały, głodne świnie kwiczały, wszystkie wrota były pootwierane na oścież. W Bucowie rodzina Kuźmiaków zostawiła dorobek całego życia. Maria nie miała wiele czasu na rozpacz, bo zaraz zabrano ją w dalszą drogę. Dołączyła do uwięzionych krewnych.

Na liście osób wyznaczonych do wywiezienia do pracy w głąb ZSRR znalazła się bliższa i dalsza rodzina Józefa Kuźmiaka zamieszkała w Bucowie. Jego ojciec – Piotr Kuźmiak (ur. w 1894 r.), druga żona Piotra – Paulina (ur. w 1916 r.), córki Piotra i Anny: Helena (rocznik 1924) oraz Maria Korzystka z domu Kuźmiak (rocznik 1922), a także zięć Władysław Korzystka (ur. w 1917 r.). Deportowano również braci matki pana Józefa: Franciszka Ekierta razem z dziewięcioosobową rodziną oraz Michała Ekierta wraz z siedmioma najbliższymi.

Prosto z domu wojskowi zawieźli Polaków na dworzec i załadowali wszystkich do wagonów towarowych, takich do przewożenia bydła. Na szczęście upychano ich rodzinami. W jednym wagonie mieściło się około 40 osób. Na środku stał żelazny piecyk i wiaderko węgla. W końcu wagonu była wycięta dziura, do której można było się załatwiać. Na wysokości niecałego metra zostały położone luźne deski, które zastępowały łóżka. Na nich ludzie rozłożyli to, co zabrali ze sobą: kołdry, koce, worki. Polacy, którzy widzieli, jak ładowano ich rodaków do pociągu, choć nie było im wolno, rzucali do wagonów żywność. Dobiegali do pociągu i rzucali do środka bochenki chleba.

Kiedy wszystkich policzono, zamknięto drzwi. W wagonie nie było światła, trochę wpadało go przez maleńkie okienko, a i ono wkrótce zostało na wiele dni zamknięte. Transport, dopóki nie dotarł w głąb Rosji, jechał niemal w ciemnościach, ponieważ była to tajna akcja. Żołnierze musieli zmieniać rozstaw kół przy wagonach, gdyż w państwie radzieckim były szersze tory niż na terenie ówczesnej Polski. Wszystko jednak było dokładnie przemyślane i akcja przebiegała sprawnie.

W wagonie, w którym jechali, nie było nic widać, było strasznie zimno i duszno, zaczynało brakować jedzenia. Kuźmiaków ratowała zabrana mąka. Jakaś inna rodzina wpadła na pomysł i zabiła na szybko świnię. Wzięli ją na pół wypatroszoną. Dzięki temu mieli co jeść. Z upływem dni głód dawał się więźniom coraz bardziej we znaki. Niekiedy dawano im chleb i sztuczny miód. Jednakże były tego niewielkie ilości. Gorącą wodę zesłańcy otrzymywali z kotła lokomotywy parowej. Robiło się też coraz zimniej, mimo że Polacy palili w piecyku. Kiedy skończył się węgiel, zaczęli palić deski z prowizorycznych pryczy. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia, co rodzina pana Józefa. Byli niemal goli. Z domu zabrano ich tak, jak stali. Wszystko zależało od tego, jakim człowiekiem był oficer przeprowadzający eksmisję. Ten wojskowy, który był u Kuźmiaków, podpowiedział, żeby zabrać dużo jedzenia. Wcześniej był też u ich krewnych, którzy dołączyli do transportu w Medyce. Ta rodzina jechała razem z Kuźmiakami na Syberię w jednym wagonie. Z płaczem kuzynka pana Józefa opowiadała bliskim, jak wyprowadzano ich z domostwa. Gdy do izby wszedł ubrany w mundur Rosjanin, matka kuzynki stanęła na środku kuchni, a dzieci ją otoczyły. Kobieta płakała, że nigdzie nie pojedzie. W tym czasie oficer zgodnie z rozkazem szukał broni. W czasie przeszukania znalazł w ściennym zegarze zawiniętą w chustkę cenną biżuterię i złoto. Oddał ją kuzynce, kazał starannie schować i pilnie strzec. Potem, gdy dzieci szlochały z trwogi, to ten wyglądający surowo mężczyzna, odwrócił się tyłem i też zapłakał. Cóż mógł jednak poradzić? Polityka od zawsze rujnowała świat. Żołnierz musiał wykonać rozkaz.

Kiedy pociąg wjechał w głąb Rosji, pozwolono otworzyć w wagonie okienko i drzwi. Transport z Medyki jechał w kierunku Moskwy. W stolicy ZSRR odbyła się dezynfekcja deportowanych. Następnie „ładunek siły roboczej” skierowany został w kierunku Władywostoku. Wszystkie pociągi z transportem Polaków jechały w różne odległe rejony Rosji. Ponieważ kolej transsyberyjska miała tylko jeden tor, zdarzało się, że pociąg zatrzymywał się na stacji i stał tam dobę lub dwie. Trasa, którą przebył Józef Kuźmiak wyniosła około 10 000 km. Jest to odległość równa ¼ objętości kuli ziemskiej. Podróż trwała od 10 lutego do świąt wielkanocnych. Jak się potem okazało, aresztowanych Polaków wywożono na Kamczatkę, a takich jak rodziny osiedleńców – w okolice Krasnojarska.

Na „nieludzkiej ziemi”

Pociąg, w którym podróżował pan Józef, dojechał niemal od Krasnojarska, do stacji Komarczaga. Przybył na miejsce nocą. Kiedy wyładowano Polaków z pociągu, czuli wszechogarniające zimno. Na terenach tych notuje się bowiem szczyt największych mrozów syberyjskich. Dalej na wschód jest już cieplejszy klimat. Z pociągu wysiadło około 2 tysięcy osób, dorosłych, starców i dzieci. Nie wszyscy przeżyli trudy tej strasznej podróży. Niestety to nie był koniec gehenny. Kiedy ludzie opuszczali wagon, zabierali wszystkie rzeczy, które do nich należały. Pan Kuźmiak w popłochu szukał roweru, który w zamieszaniu gdzieś zapodział się. Był wtedy wart majątek. Na szczęście rower został odnaleziony. Może to właśnie jemu rodzina zawdzięczała to, że przeżyła. Sprzedali go bowiem później rosyjskiemu oficerowi, a za uzyskane w wyniku sprzedaży ruble kupowali żywność.

Kiedy pan Kuźmiak rozejrzał się wokół, zobaczył nieopodal stacji mnóstwo koni i bydła. Potem, gdy przyjrzał się im dokładniej, okazało się, że konie były końmi, ale obok nich nie było krów, lecz ludzie poubierani w kożuchy z bydlęcej skóry. Rosjanie mieszkający na tych ziemiach nosili tzw. szuby, czyli płaszcze z bydlęcej skóry w biało-czarne łaty. Pod spód zakładali kufajki, a na nogi wciągali walonki, czyli buty z wielbłądziej sierści. Żyjące tam ludy musiały przystosować się do surowych warunków atmosferycznych, jakie panowały na tym terenie przez większą część roku.

Po jakimś czasie do grupy zesłańców podjechały wąskie, długie syberyjskie sanie zrobione latem z brzozowego drewna bez użycia nawet jednego gwoździa. Na sanie włożono bagaż oraz posadzono na nich starców i malutkie dzieci. Wszyscy pozostali musieli iść pieszo, w mrozie przedzierali się przez śnieżne zaspy wiele kilometrów. Nawet dwudziestoletni młodzieniec, jakim był pan Kuźmiak, z trudem dawał sobie radę, tym bardziej nie wszyscy mieli dość siły, żeby iść. Matka i ojciec macochy pana Józefa pozostali na Syberii na zawsze. W drodze zamarzło też kilkoro malutkich dzieci. Polacy szli wielkim pochodem. Jeden woźnica powoził 5-6 saniami. Konie były tak wyuczone, że jak jedne sanie stawały, wszystkie się zatrzymywały.
Wędrówka trwała trzy dni. Tereny początkowo cywilizowane, z każdym kilometrem stawały się coraz większym pustkowiem. Zesłańców wysyłano w głuchą tajgę. Tam, gdzie potrzebna była siła robocza, gdzie nie było ludzi do pracy. W czasie wędrówki spali w domach, które znajdowały się przy trasie. W ostatnim dniu przeszli przez rzekę Narwę i miejscowość o tej samej nazwie. Za drewnianym mostem było rozwidlenie dróg. Stał tam enkawudzista na koniu i wskazywał laską, w którą stronę ma iść dana rodzina. W tym miejscu rodzina Piotra Kuźmiaka została rozdzielona z krewnymi rodziną Ekiertów, z którą podróżowali od samej Medyki. Następnie dojechali do miejscowości Pima, rejon mański, która była położona około 100 km od cywilizowanych regionów tajgi. Stały tam czterdziestometrowej długości baraki, budowane jeszcze za czasów cara przez polskich patriotów walczących w powstaniach narodowowyzwoleńczych. Polacy zostali rozdzieleni do tych budynków. W każdym z nich umieszczono bardzo dużo osób. Każda rodzina dostawała tylko jedną pryczę, czyli drewniane łóżko. Pośrodku baraku stały piece. Nie można było pomieścić ludzi, dlatego umieszczano ich nawet w przejściu na korytarzu. W całym budynku panował smród i bród. Nie było mowy o żadnej higienie. Budynek miał pojedyncze okna, a na dworze panował siarczysty mróz. Kiedy, aby się ogrzać, palono w piecach (na szczęście drzewa było pod dostatkiem), po ścianach skraplała się woda. W tym zaduchu i odorze zaczęły rozprzestrzeniać się choroby. Ludzie zaczęli masowo umierać. Najczęściej na roznoszony przez wszy, których były w baraku miliardy, tyfus. Po przybyciu do Pimy Józef Kuźmiak dłuższy czas pracował w ekipie budowlanej. W pośpiechu, bo wkrótce nastała wiosna, zesłańcy zaczęli budować drewniane, prymitywne baraki. Ze względu na pośpiech robione one były z niekorowanego drzewa, między bale wkładano mech, którym uszczelniano ściany domu. Na drewniany strop sypano ziemię i tak izolowano dachy. Trudno sobie było wyobrazić radość państwa Kuźmiaków, gdy otrzymali pozwolenie na przeprowadzenie się do tego prymitywnego baraku. We wrześniu zaczynała się zima. Część więźniów niestety nadal musiała mieszkać w starych barakach.

Głównym powodem, dla jakiego skierowano Polaków do pracy na tym terenie, była wycinka i spław drewna oraz potrzeba budowania drogi dla kolejki wąskotorowej, która mogłaby do Krasnojarska przewozić ładunki z kopalni złota znajdującej się niedaleko Mongolii. Do tej pory, jak kilkakrotnie udało się zesłańcom zauważyć, złoto było przewożone końmi, które były prowadzone pod eskortą wojska. Na początku do budowy torów zatrudniano kobiety, a mężczyźni zajmowali się wyrębem lasu. Ścięte zimą drzewa spychano do zamarzniętych koryt rzeki, wiosną, gdy puściły lody, spławiano rzekami aż do Jeniseju. Na tej rzece Rosjanie zbudowali specjalne tamy, by wyłapywać płynące drewno. W niektórych lagrach syberyjskich dzieci po osiedleniu były objęte obowiązkiem nauki, jednak nie dotyczyło to mieszkańców Pimy, gdyż w osadzie tej po prostu nie było szkoły. Dzieci, tak jak kuzynkę Kuźmiaka – Helenę Ziemiańską z domu Ekiert, oraz niektóre kobiety codziennie wysyłano do pracy przy porządkowaniu lasów po wyrębie drzew. Ich zadanie polegało na usuwaniu i paleniu gałęzi pozostałych po ścince. Było to niezbędne, gdyż w innym wypadku mogłyby szybko rozprzestrzeniać się pożary. Wiele osób umierało na skutek wypadków przy pracy oraz przeziębień (przy samych ogniskach było bardzo gorąco, a nieco dalej panował kilkudziesięciostopniowy mróz). Sytuację pogarszał fakt, że w lagrze nie było lekarza.

Wszystkich pracujących obowiązywał „Regulamin pracy”. Obecność w pracy była obowiązkowa, za odmowę pracy nawet nieletnim groził sąd i kara więzienia, o czym przekonała się młoda Polka – Wanda Potocka skazana na 3 miesiące więzienia. Po powrocie nie była już tą samą osobą, a jej tragedia była przestrogą dla innych. Dodatkowa racja żywnościowa bez względu na przypadki losowe, np. chorobę, przysługiwała tylko osobą pracującym. Z tego powodu wielu Polaków umierało z głodu i wycieńczenia. Nawet dzieci i starcy musieli pracować, jeżeli chcieli otrzymywać dodatkowe jedzenie. Racja żywnościowa wynosiła zaledwie 200 g chleba dziennie. Osoby, które pracowały otrzymywały 800 g pieczywa.
Wynagrodzenie otrzymywano w rublach, które starczały na zakup chleba i zupy z kotła lub czaju, czyli herbaty. Sporadycznie można było nabyć kolorowe cukierki. W zimie nie wychodzono do pracy, jeżeli mróz przekroczył – 40°C. Jeśli enkawudzista splunął i na ziemię spadła zamarznięta ślina, wiedział, że temperatura jest zbyt niska, by wyjść do wyrębu. Dojście do pracy i powrót odbywał się pieszo (około 5 km w śniegu w jedną stronę). Na miejscu pracy w szopie znajdowały się zestawy dokumentów z numerami, tzw. bilety prac.

Po jakimś czasie zmienił się charakter zatrudnienia Józefa Kuźmiaka. Ponieważ znał język rosyjski i potrafił dobrze liczyć, zwrócił na niego uwagę jeden z nadzorujących pracę Rosjan. Wkrótce powołał on wystraszonego i niedoświadczonego chłopaka na stanowisko brygadzisty, któremu podlegali nawet doświadczeni w budownictwie majstrowie. Od tego momentu pan Józef oprócz prac budowlanych musiał nadzorować towarzyszy i zapisywać ilość wykonanych prac. Kuźmiak uważnie słuchał rosyjskich urzędników, starał się też zapamiętać przeczytane przepisy. Do historii przeszło niecodzienne wydarzenie. Podczas comiesięcznego sprawozdania Józef Kuźmiak wykazał, że Polacy są oszukiwani przez Rosjan i że powinni według regulaminu otrzymać premię. Księgowi, bojąc się władz komunistycznych, sumiennie wypłacili zesłańcom należność. Radość Polaków była ogromna.
Według pana Kuźmiaka syberyjska przyroda jest piękna, a ziemia kryje ogromne skarby. Niestety panujące na tym obszarze zimno, nie pozwalało Sybirakom normalnie żyć. Mróz to jak mówili zesłańcy „pan”, pokonał Napoleona, Hitlera i niestety wielu z nich. Na szczęście nie wszystkich.
W rejonie mańskim Polacy pracowaliśmy w tzw. lagrze otwartym. Mogli swobodnie poruszać się po określonym terenie. Za naruszenie granic wyznaczonego terytorium otrzymywało się najczęściej kary pieniężne, a przecież pieniądze były niezbędne, by kupić żywność.

Pan Kuźmiak opowiadał różne historie związane z życiem na tym dzikim terenie. Pewnego dnia po pracy, ktoś dowiedział się, że na dawnych posiadłościach rosną piękne maliny. Grupa Polaków, w tym pan Józef, postanowiła się po nie udać. Po drodze zesłańcy mijali ostrokoły, czyli stare budynki otoczone zakończonymi ostro trzymetrowymi palami. Ich zadaniem było bronić ludzi przed atakami wilków i dzikich zwierząt. Jak to młodzi, szli przekomarzając się. Kiedy ujrzeli maliny, z apetytem zaczęli je jeść. Nagle ktoś zauważył, że mają towarzystwo. Dosłownie kilka metrów przed nimi stał olbrzymi niedźwiedź. On także jadł maliny. Po cichu ludzie wycofali się i szybko wrócili do wioski. Zesłańcy do Krasnojarskiego Kraju nie raz nie dwa przeżywali chwile grozy podczas spotkań z dzikimi zwierzętami zamieszkującymi rozległe połacie lasów.

Pewnego dnia do Pimy przyjechał przedstawiciel z izbeskiego sowchozu, czyli państwowego gospodarstwa rolnego, w partyzańskim rejonie. Zaproponował on pracę kilku rodzinom, m. in. rodzinie Piotra Kuźmiaka. W nowym miejscu Polacy mieli lepsze warunki mieszkaniowe. Początkowo zakwaterowano ich w szkole, gdzie było światło elektryczne i ubikacja. Potem przerobiono na dom starą owczarnię. Zesłańcy mieli tu też lepszą pracę. W gospodarstwie tym hodowano świnie, krowy, owce. Gromadzono siano dla koni. Uprawiano ziemniaki. Jednak i w tym miejscu obowiązywały surowe przepisy. Siostra Józefa Kuźmiaka, Helena, została osądzona za kradzież kilku ziemniaków. Nie pomogły tłumaczenia, że była głodna. Młoda kobieta cudem uratowała życie.

Amnestia

Wkrótce po tym, jak zesłano Polaków na Syberię, Niemcy rozpoczęli podbój Związku Radzieckiego. Każdego dnia wojna przynosiła ogromne straty w ludziach. Walka była zacięta. W tym czasie w Londynie powstał rząd polski na emigracji. Stojący na jego czele generał Władysław Sikorski w obronie Polaków zesłanych w głąb ZSRR zawarł 30 lipca 1941 r. przymierze ze Stalinem. Układ przewidywał przywrócenie stosunków dyplomatycznych między obydwoma krajami oraz budowę armii polskiej w Związku Radzieckim pod dowództwem polskim. Układ podpisany został przez premiera rządu RP na uchodźstwie generała Sikorskiego i ambasadora ZSRR w Londynie Iwana Majskiego. Rząd ZSRR uznał, że traktaty radziecko-niemieckie z 1939 r. tracą moc, zaś Rząd RP stwierdzał, że nie jest związany żadnym układem skierowanym przeciw ZSRR. W protokole dodatkowym rząd radziecki zagwarantował „amnestię” dla obywateli polskich: więźniów politycznych i zesłańców pozbawionych wolności na terenie ZSRR w więzieniach i obozach Gułagu. Ponadto władze sowieckie wyraziły zgodę na utworzenie Armii Polskiej w ZSRR pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Dzięki temu – po ewakuacji wojska i znacznej ilości ludności cywilnej na Bliski Wschód – udało się opuścić terytorium ZSRR ok. 115 tys. Polakom. Kiedy 16 kwietnia gen. Władysław Sikorski zażądał śledztwa Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w sprawie zbrodni katyńskiej, został oskarżony przez Rosjan o współpracę z Niemcami. Związek Radziecki zerwał stosunki dyplomatyczne z rządem polskim na uchodźstwie. Jednocześnie Stalin powołał Związek Patriotów Polskich z Wandą Wasilewską na czele i rozpoczął organizację 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki pod dowództwem generała Zygmunta Berlinga, faktycznie podporządkowanej politycznie Stalinowi.

Dzięki ugodzie pomiędzy Sikorskim a Majskim polscy zesłańcy odzyskali wolność. Sybiracy od 1943 r. mogli się przenosić z miejsca na miejsce. Sytuacja polskich zesłańców ponownie pogorszyła się po opuszczeniu ZSRR przez gen. Andersa. Mieszkający w odległej tajdze Rosjanie uznali ten czyn za przejaw nielojalności. W sowchozach zaczęto źle traktować Polaków. Sytuacja stała się napięta, zesłańcy drżeli na myśl, co przyniesie jutro. Na Syberii Józef Kuźmiak przebywał do kwietnia 1943 r. Potem rozpoczął się drugi etap jego wojennego życia. Po odzyskaniu wolności wielu Sybiraków wywiezionych do Krasnojarskiego Kraju przeniosło się do Kazachstanu. Nie wszystkim wyszło to na dobre. Panujący tam klimat nie był zdrowy. Szerzyły się choroby. Latem w dzień było gorąco, a w nocy zimno – temperatura spadała nawet do 0°C. Poza tym w regionie tym było zbyt dużo ludzi, a co się z tym wiąże, panował straszny głód. Wiele osób umarło w drodze. Józef Kuźmiak również zamierzał podążyć do Kazachstanu, ale nie uszedł daleko, gdyż spotkał rodaków, którzy uciekali z powrotem na północ. Oni przekonali go, aby nie kontynuować wędrówki w tym kierunku.

W drodze na front

5 maja 1943 r. kierownik izbeckiego gospodarstwa rolnego ogłosił, że w Sielcach powstaje polskie wojsko. Oznajmił brygadziście od budowy baraków i innym Polakom, że mają obowiązek stawienia się do władz wojennych, czyli do wojenkomatu. Jak się okazało, Wojskowa Komenda Rejonu Mańskiego miała dużo pracy, musiała przyjąć wszystkich poborowych. Wśród nich był Józef Kuźmiak, który na ochotnika zgłosił się do Wojska Polskiego. Podobnie uczyniły jego dwie siostry: Helena i Maria, szwagier oraz dalsi krewni. Stało się to wkrótce po tym, jak enkawudzista odczytał rozkaz władz rosyjskich. Następnego dnia pojechali do WKR, czyli Wojskowego Biura Rekrutacyjnego. Kierownik budowy zarządzający w miejscowości, w której pracowali, dał im dwukołowy wóz i konia. Byli młodzi, więc nie jechali na nim, ale szli 60 km syberyjskimi drogami do najbliższej miejscowości. Nie wzięli ze sobą prawie niczego. To, co posiadali, czyli buty oraz ciepłe kożuchy, zostawili rodzinie, która do końca wojny została w tajdze. Nie mieli nawet dobrych koszul. Te, które nosili, były powypalane od dezynsekcji. Gdy mieszkali w lagrze, raz w tygodniu mogli brać łaźnię. Kąpali się wówczas w bali. Na czas mycia koszule rozwieszali na drągach nad paleniskiem, a następnie w dymie bili po nich kijami, żeby do wody postrząsać wszy, których było całe mnóstwo.

Gdy młodzi przybyli na miejsce zbiórki, ostrzyżono ich, następnie przydzielono suchy prowiant: suchary i kaszę jęczmienną oraz garnuszek. Załadowano ich do wagonów towarowych. Wyruszyli do miejsca mobilizacji wojsk. Po drodze na swoje nieszczęście na jednej ze stacji młodzi rekruci zobaczyli jarmark. Wyskoczyliśmy z pociągu, aby kupić coś do jedzenia. Nie zauważyli, że ich pociąg ruszył. Zgubili się. Było ich w sumie 15 osób. Wkrótce zostali aresztowani przez nie mających więcej niż 15-16 lat Rosjan, którzy byli uzbrojeni w karabiny. W czasie wojny wszystkich chętnych przyjmowano w szeregi armii. Do wyjaśnienia przetrzymywano Polaków w piwnicy. Po kilku dniach wysłano ich w dalszą drogę, ale przez chwilę nieroztropności narazili się na wielkie niebezpieczeństwo. W tym czasie wszędzie grasowały bandy złodziei, którzy za jedzenie byli gotowi zabić. Wielu było też dezerterów z wojska. Po drodze pan Józef został okradziony ze wszystkiego, co miał. Rozcięto mu nożem plecak. Na szczęście uszedł z życiem. Za jakiś czas kazano im przesiąść się do zwykłego pociągu towarowego, którym przewożono żelazo do fabryk. Na miejsce dotarli brudni, zmęczeni i głodni dopiero po trzech dniach .

Józef Kuźmiak i jego towarzysze dojechali do stacji Czelabińsk na Uralu, miasta, które w czasie II wojny światowej było jednym z najważniejszych ośrodków produkujących broń. Nazywano je Tankogrodem, czyli miastem czołgów. Na miejscu dostali pierwszy od kilku lat obiad, ziemniaki z gulaszem. Dowiedzieli się też, że w tym czasie na froncie od Morza Czarnego aż po Leningrad codziennie ginęło około 5 tysięcy ludzi. Potem młodzi pieszo udali się do jednostki w Sielcach nad Oką. Stanęli przed komisją lekarską. Nawet jeśli ktoś był chory, nie przyznawał się do tego. W maju 1943 r. zostali wcieleni do 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki. Ponieważ pan Józef był szczupły, przydzielono go do 2 kompanii fizylierów, do oddziału specjalnego, który miał ochraniać sztaby i zwalczać nieprzyjaciela. Natomiast jego siostry (osiemnastoletnią Helenę i dwudziestoletnią Marię) wcielono do 1 Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater. Żołnierze przeszli przyspieszone szkolenie wojskowe i 15 lipca 1943 r., w rocznicę bitwy pod Grunwaldem, złożyli przysięgę.

Żołnierskie losy – od szeregowca do pułkownika

Pierwszego września 1943 r. armia polska wyruszyła na front. Pierwsza bitwa, w której brał udział Józef Kuźmiak, miała miejsce pod Lenino na Białorusi 12-13 października 1943 r. On i jego krewni brali udział w tej strasznej rzezi. Kiedy Niemcy cofali się po klęsce pod Turskiem, ludność cywilna była zmuszona kopać okopy. Niedaleko miejsca starcia była rzeczka, która wówczas rozlewała się na kilometr. Różnie dzisiaj politycy oceniają wynik walk pod Lenino. Twierdzi się, że był to sukces okupiony strasznymi ofiarami. Zginęło podczas tej bitwy wielu Polaków. Dowódcą pana Kuźmiaka był Rosjanin. Przed walką wzywał do siebie kolejno żołnierzy i dodawał im odwagi. Mówił do nich rebiata – dzieci. Bitwa była straszna. Pan Józef powiedział, że nie jest to historia dla uszu dzieci. Swoje wspomnienia poddał cenzurze, ale i tak obraz bitwy był przerażający. Niedoświadczony żołnierz dostał się w centrum wojennej zawieruchy. Zresztą większość Polaków, również dowódców, nie miało żadnego doświadczenia w walce. Kuźmiak przeżył wstrząs, gdy wskoczył do rowu na ciało zabitego Niemca. Żołnierze dosłownie chodzili w bagnie po trupach. Wszędzie padały strzały. Strzelano do nich z karabinów maszynowych. Jedni dowódcy podrywali wojsko do ataku, inni kazali się kryć i czekać. Kompania Kuźmiaka rozdzieliła się na dwie części. Dowódca kazał wojsku chwilę odczekać, uratował tym rozkazem wiele istnień, gdyż nagle rozpoczął się silny ostrzał Wermachtu. Następnie pluton, w którym był pan Józef wysunął się w stronę nieprzyjaciela. Hitlerowscy żołnierze byli od nich w odległości około 100 metrów. Podczas natarcia wojsko wymieszało się. Prawdziwa bitwa w niczym nie przypominała scen z filmu. Panował chaos. Kuźmiak wpadł do rowu na polskiego oficera, który zapytał go, gdzie jest dowódca jego kompanii. Pan Józef nie wiedział. Oficer kazał mu więc odszukać dowódcę kompanii, gdyż ich dowodzący był ciężko ranny i nie wiedzieli, co mają dalej robić. Kuźmiak musiał wykonać rozkaz. Nie miał nawet kufajki pod pałaszem, bo mu ją ukradli w drodze. Wziął maskę, plecak, broń, naboje, dwa granaty zaczepne. 500 m musiał przebiec pod ostrzałem. Wkrótce spod obstrzału niemieckiego dostał się pod ostrzał rosyjski. Na szczęście zauważono go w porę. Przeżył. Niestety wielu jego towarzyszy broni pożegnało sen o wolności już pierwszego dnia. Trudno było zliczyć wszystkich poległych.

Po Lenino przyszły inne bitwy. Rejon koncentracji wojsk polskich znajdował się w okolicach Smoleńska. Ze względu na braki w kadrach po bitwie pod Lenino postanowiono doszkolić polskich żołnierzy, wśród nich znalazł się Kuźmiak, którego wysłano do szkoły podoficerskiej koło Sielc. Szkolenie w tej placówce dostosowane było do potrzeb frontu i odbywało się zgodnie z planem zasilania kadr podoficerskich dla nowopowstałych dywizji. W grudniu 1943 r. razem z około 300 podoficerami otrzymał nowy przydział i opuścił mury szkoły. W stopniu plutonowego został dowódcą i współtwórcą 9 pułku piechoty 7 kompani 3 plutonu Dywizji Armii Ludowej. Rozpoczął marsz z Siedlc na zachód Ukrainy przez wsie zdobyte przez Armię Czerwoną. Wszędzie było widać zniszczenia wojenne. Maszerowali całymi dniami, często w czterdziestostopniowym mrozie. Nocowali w wiejskich chatach. Czasem po 40 osób w jednej izbie, razem ze zwierzętami. Zdarzało się, że z braku miejsca spali na siedząco lub nawet na stojąco. W czasie postoju w jednej z wiosek spotkał swojego wuja, 45-letniego Franciszka Ekierta, który niedługo potem poległ. Latem 1944 r. Franciszek brał udział w wyzwalaniu Warszawy. W walkach na Pradze został ciężko ranny i zmarł. Na cmentarzu powązkowskim znajduje się jego grób i krzyż z napisem: „Fanciszek Ekiert poległy na polu chwały”.

Następnie dowództwo oddelegowało Józefa Kuźmiaka do szkoły oficerskiej w Ludzku na Ukrainie. Tam oprócz szkolenia wojskowego polskie oddziały brały udział w patrolowaniu okolicznych miejscowości i likwidowaniu band UPA (partyzanckich formacji zbrojnych, stworzonych przez banderowską Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów pod koniec 1942 r., bandy te były odpowiedzialnych za wiele przypadków morderstw dokonywanych na ludności cywilnej, kilka z nich pan Józef opisał w swoim pamiętniku). Następnie w sierpniu 1944 r. Kuźmiak został przetransportowany do Mińska Mazowieckiego, gdzie w zorganizowanej w byłych koszarach placówce kontynuowali szkolenie przyszli oficerowie.

W tym samym czasie w Warszawie podjęli walkę powstańcy. Koszary w Mińsku tylko raz zostały ostrzelane z dalekosiężnych rakiet niemieckich. Józef Kuźmiak jako szef kompanii 9 pp z 3 batalionu pod dowódcą kpt. Olechnowicza był współorganizatorem oddziału, który potem udzielał pomocy warszawskim powstańcom. Jednak on sam nie wziął udziału w akcji. W nocy z 16 na 17 września 1944 r. na zachodni brzeg Wisły przeprawiono 3 batalion 9 pp. Tej nocy podobno wykonano 56 kursów przez Wisłę. Batalion z kolegami Józefa Kuźmiaka pod dowództwem kpt. Olechnowicza opanował przyczółek Czerniakowski. Niemcy zaatakowali Polaków przy pomocy czołgów. Już 18 września straty w wojsku polskim wynosiły 1/3 stanu. Bohaterskie zmagania żołnierzy polskich, które jak się okazało zostały podjęte bez porozumienia z dowództwem radzieckim, nie przyniosły oczekiwanego skutku. W ciągu ośmiu dni, od 16 do 23 września, oddział został rozbity. Polska Armia straciła ponad 3 i pół tysiąca żołnierzy. Dowódca 1 Armii – gen. Zygmunt Berling został odwołany ze stanowiska.

W Mińsku Mazowieckim Józef Kuźmiak kształcił się przez sześć miesięcy. Następnie wraz z 12 innymi oficerami z tej szkoły został wybrany przez majora Titowa, oficera radzieckiego w polskim mundurze i wcielony do nowo organizowanej jednostki frontowej. Został on skierowany na front jako oficer 2 Batalionu Przeciwpancernego Miotaczy Ognia (samodzielnego pododdziału wojsk chemicznych Wojska Polskiego) w rejon Jabłonnej koło Warszawy. Batalion ten przeznaczony był głównie do zwalczania broni pancernej, walk ulicznych, niszczenia bunkrów. Jabłonna została wyzwolona po pięciodniowych walkach, 28 października 1944 r. przez jednostki 1 Armii Wojska Polskiego. Podczas obrony tej miejscowości od końca października do stycznia 1945 r. Kuźmiak pełnił funkcję dowódcy plutonu.

Następnie w dniach 15 i 16 stycznia 1945 r. uczestniczył w ofensywie na Warszawę. Po wyzwoleniu stolicy, 19 stycznia na placu przed Dworcem Głównym, wzdłuż Alei Jerozolimskich odbyła się defilada wojsk. Pan Józef nie uczestniczył w niej, gdyż 18 stycznia 1945 r. jego oddział opuścił wyzwolone miasto. Przez osiem dni pieszo pokonał odległość z Warszawy do Bydgoszczy, około 260 km. Bydgoszcz była ważnym punktem strategicznym dla armii niemieckiej, stanowiła bowiem główną bazę zaopatrzeniową w żywność. Po wkroczeniu do miasta przez wojska rosyjskie i polskie, żołnierzy opanowała „gorączka posiadania” tego, co zostało po faszystach. Pomiędzy polskimi i rosyjskimi żołnierzami dochodziło do ostrych konfliktów. Oddział Kuźmiaka otrzymał od radzieckich dowódców rozkaz, aby zajmować budynki zaopatrzone w żywność. Pan Józef ze swoim plutonem zajął rzeźnię uboju trzody chlewnej i bydła. Były tam ogromne zapasy żywności. Natomiast oddział rosyjski zajął znajdujące się nieopodal chlewy, w których były nie zabite przez Niemców zwierzęta. Bywało, że nocami między Polakami a Rosjanami dochodziło do wymiany ognia. Ci drudzy pod osłoną nocy chcieli przejąć część zapasów. Kiedy nastawał dzień, za zgodą polskich dowódców Rosjanie legalnie dostawali co nieco żywności. Polacy mieli możliwość korzystania również z piekarni.

Następnie 2 Batalion Przeciwpancerny Miotaczy Ognia skierowano na front, kierunek: Piła – Wałcz – Kamień Pomorski – Kołobrzeg. Walki na Pomorzu były bardzo zaciekłe, Niemcy dysponowali dobrze uzbrojonymi oddziałami pancernymi. Kuźmiak kilkakrotnie otarł się o śmierć. Na przykład podczas zdobywania twierdzy Kołobrzeg jego pluton został ostrzelany przez snajpera ukrytego na wieży nieistniejącego już dziś kościoła. Zanim Polacy zorientowali się skąd padają strzały, kilkoro z nich straciło życie, m. in. żołnierz stojący przed panem Józefem. Po zakończeniu walk o Kołobrzeg, w marcu 1945 r. batalion obrał kierunek na zachód. Józef Kuźmiak doszedł za rzekę Odrę, do miejscowości Kremen. Tam 28 kwietnia 1945 r. został postrzelony w rękę i trafił do szpitala. Obrażenie nie było wielkie, ale brzydko wyglądało. Do dziś ma po nim pamiątkę. Ponieważ był ranny, nie mógł kontynuować pochodu na Berlin. Zresztą okazało się, że jego jednostka nie brała bezpośredniego udziału w walkach w stolicy III Rzeszy. Tam kierowano tylko wybrane oddziały.

Po zakończeniu wojny oddział Józefa Kuźmiaka został skierowany na Śląsk. Jego jednostka, tymczasowo zakwaterowana w Katowicach, prócz wojskowej działalność szkoleniowej, organizowania służb wartowniczych oraz uczestnictwa w pogadankach oświatowo-politycznych, brała udział w akcjach mających na celu likwidację grup rabunkowych i politycznych. Żołnierze w tym czasie mieszkali w opuszczonych przez Niemców kamienicach i willach. Właścicielka domu, w którym był zakwaterowany pan Józef, była bardzo miłą osobą, ale oficer szybko zorientował się, że jej mąż jest powiązany ze współpracującymi z zachodem ugrupowaniami, dlatego żołnierz nie poruszał z nią nigdy niebezpiecznych tematów politycznych.
W czasie postoju jednostki frontowej w Katowicach pan Józef otrzymał zgodę na urlop i w 1945 r. po raz pierwszy odwiedził rodzinę w Latowicach koło Ostrowa Wielkopolskiego. W domu krewnego matki, Karola Ekierta, który przed wojną pomagał prowadzić jej gospodarstwo w Bucowie, młody żołnierz odpoczywał przez dwa tygodnie, był to czas żniw. Podczas pobytu w wielkopolskiej wiosce poznał swą przyszłą żonę, Janinę Kluszczyńską. To wujek Karol zabawił się w swata i namówił pana Józefa do odwiedzenia sklepu, w którym pracowała urodziwa blondynka.

Z Katowic w sierpniu 1945 r. oddział Kuźmiaka został przeniesiony do Skierniewic. Tam nastąpiło zreformowanie wojsk. Następnie przez trzy lata (od września 1945 r. do 1948 r.) pełnił służbę w ochronie Ministerstwa Obrony Narodowej w Warszawie. Potem w 1950 r. kształcił się w prestiżowej Wyższej Szkole Oficerskiej w Rembertowie pod Warszawą. Zadaniem szkoły było przygotowanie oficerów do objęcia stanowisk od dowódcy kompanii do oficera sztabu dywizji. Po ukończeniu nauki objął stanowisko dowódcy batalionu 43. pp w Stargardzie Szczecińskim. Następnie został komendantem tamtejszej szkoły podoficerskiej. Po jakimś czasie z przyczyn zdrowotnych został przeniesiony do cywila. W dniu podpisania traktatu pokojowego, pan Józef był żołnierzem w stopniu kapitana. Już jako kombatant awansował. Dziś ma stopień pułkownika.

W wolnej Polsce

Po wojnie Józef Kuźmiak kilkakrotnie przyjeżdżał do Latowic w gminie Sieroszewice. W 1947 roku wziął ślub z Janiną Kluszczyńską, córką właścicieli miejscowego sklepu: Macieja i Janiny Kluszczyńskich. Po zakończeniu służby wojskowej zamieszkał z małżonką w jej rodzinnym domu. Przez lata dbał o budynek dawnego gościńca z 1891 r. Mieszka w nim do dziś. Przez długi czas udostępniał część budynku mieszkańcom wsi. Przez kilkadziesiąt lat w jego domu mieścił się sklep GS. Natomiast w części wschodniej budynku, tzw. sali tanecznej, odbywały się zabawy wiejskie oraz prowadzone przez organistę, pana Gruszkę, lekcje gry na instrumentach dla miejscowej młodzieży.

Przez wiele lat Józef Kuźmiak pracował jako inspektor ds. nasiennictwa przy Powiatowej Radzie Narodowej w Ostrowie Wielkopolskim. W latach 1970-1980 przez dwie kadencje był radnym Gminnej Rady Narodowej w Sieroszewicach. Czynnie pracował w Spółce Melioracyjnej. W latach 1974-1979 był prezesem OSP w Latowicach, przyczynił się do rozwoju jednostki oraz przekazania dla OSP garaży po Kółku Rolniczym przez Wojewódzki Zarząd Kółek i Organizacji Rolniczych w Kaliszu. Do chwili obecnej czynnie działa w Związku Kombatantów RP oraz Związku Sybiraków. Był jedną z 27 osób, które założyły ostrowski oddział Związku Sybiraków, który obecnie liczy około 90 członków. Od 1990 r. przez kilka lat pełnił funkcję wiceprezesa tego stowarzyszenia. Ponieważ cieszy się dobrym zdrowiem, godnie reprezentuje kombatantów i Sybiraków podczas licznych uroczystości. W 2013 r. Józef Kuźmiak był gościem honorowym uroczystości z okazji rocznicy bitwy 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki pod Lenino, zorganizowanych w jej 70. rocznicę przez Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych oraz Związek Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych z udziałem stowarzyszeń i związków kultywujących tradycje bojowe 1 Armii WP oraz władzami Obwodu Mohylewskiego. W marcu 2015 r. został zaproszony jako uczestnik walk na obchody 70. Rocznicy Walk o Kołobrzeg i Zaślubin Polski z Morzem. Podczas kilkudniowej imprezy odbywającej się pod patronatem Prezydenta Bronisława Komorowskiego, wygłosił mowę w Szkole Podstawowej nr 4 im. Bohaterów 1 Armii Wojska Polskiego w Kołobrzegu oraz w Muzeum Oręża Polskiego.

Józef Kuźmiak to człowiek zaangażowany w życie lokalnej społeczności, nadal bierze aktywny udział w życiu wsi, uczestniczy w sesjach rady gminy. Przez lata pan Kuźmiak był wielokrotnie zapraszany do szkół działających na terenie gminy Sieroszewice. Podczas spotkań opowiadał dzieciom i młodzieży o swoich przeżyciach i przybliżał im historię ojczyzny. Mimo słusznego wieku były żołnierz i zesłaniec Sybiru uczestniczy w licznych spotkaniach organizowanych w gminie, powiecie, podczas których dzieli się swoim doświadczeniem życiowym oraz pokazuje prawdziwe oblicze historii. Dzięki wykładom pana Józefa kilka pokoleń Polaków poznało, czym jest patriotyzm w najczystszej postaci.

Odznaczenia i nagrody

Józef Kuźmiak posiada wiele nagród i odznaczeń. Został odznaczony:
– dwukrotnie Srebrnym Medalem Virtuti Militari,
– Krzyżem Kawalerskim,
– Krzyżem Oficerskim,
– Złotymi Medalami za Zasługi dla Obronność Kraju,
– Medalem Zasłużony w Służbie Ojczyzny,
– Krzyżem Walecznych,
– Krzyżem Sybiraków,
– Krzyżem Kombatanckim,
– Krzyżem Uczestnika Bitwy pod Lenino,
– Krzyżem za Szturm Berlina,
– Krzyż za Czyn Frontu 1943-1945,
Odznaką Kościuszkowca (Lenino-Berlin żołnierz 1 Dywizji im. T. Kościuszki),
– Medalem za udział w walkach o Berlin,
– Medalem za Nysę – Odrę – Bałtyk,
– Medalem Obrońca, Bojownik, Oswobodziciel Warszawy,
– Złotym Medalem z okazji 60-lecia Wielkiej Ofensywy Wojennej 1941-1945,
– Medalem z okazji 65-lecia Wyzwolenia Białorusi,
– Medalem z okazji 70-lecia Zdobycia Kołobrzegu,
– Srebrnym Medalem za Walkę i Pracę 1944-1984,
– Medalem za Zasługi dla Związku Żołnierzy 1984,
– Złotym i Srebrnym Medalem za Zasługi dla Pożarnictwa,
– dwukrotnie nadano mu tytułZasłużony dla Gminy Sieroszewice”.

Cytat z wypowiedzi pana Józefa Kuźmiaka podczas spotkania z dziećmi w Szkole Podstawowej w Rososzycy

„Człowiek jest istotą uduchowioną, walczy ze złem. Nie wyobrażacie sobie nawet, co to znaczy wojna. Pamiętajcie, aby walczyć o pokój. Zacznijcie od poszanowania rodziców i nauczycieli. Korzystajcie z wolności, ale nie przesadzajcie w tym, co czynicie. Wolność bez ograniczeń jest anarchią, a ta prowadzi do wojny. Nas Sybiraków wychowało życie trudne i okrutne. Musiałem z karabinem w ręku bronić dla was, moje dzieci, naszej kochanej Ojczyzny. Musiałem walczyć z okrutnym losem w obronie moich najbliższych. Musiałem także zmagać się z samym sobą, aby się nie załamać, nie poddać i znaleźć dość siły, aby ocalić samego siebie.”
Józef Kuźmiak, Rososzyca, 28.01.2015 r.

Znaczenie postaci

Pułkownik Józef Kuźmiak jest patriotą i człowiekiem wielkiej odwagi, świadczą o tym jego wojenne losy. Jest osobą o niezwykłej osobowości, silną psychicznie, odporną na ból i zmęczenie. Nie załamał go syberyjski mróz i katorżnicza praca w tajdze. Nawet na „nieludzkiej ziemi” upominał się o przysługujące Polakom prawa. Dopóki pozwalało mu zdrowie, pozostawał żołnierzem Wojska Polskiego. Przez lata, podczas spotkań z dziećmi i młodzieżą, a także osobami dorosłymi, przekazywał niełatwą wiedzę o historii Polski. Jako jeden z pierwszych w powiecie ostrowskim Sybiraków dążył, aby prawda o polskich zesłańcach ujrzała światło dzienne. Po przejściu do cywila aktywnie pracował na rzecz społeczności lokalnej, m. in. jako radny i prezes OSP w Latowicach. Od 1947 r. jest przykładnym mężem i głową rodziny. Przez lata wzorowo prowadził własne gospodarstwo rolne oraz pracował zawodowo. Pomimo 96 lat dynamicznie bierze udział w życiu publicznym. Zadziwia jego sprawność fizyczna i umysłowa. Śmiało można powiedzieć, że pan Józef Kuźmiak stanowi wzór dla młodego pokolenia Polaków.

Linki:

http://www.powiat-ostrowski.pl/artykul/2295
http://www.powiat-ostrowski.pl/gallery/201203051025546b.jpg
http://www.powiat-ostrowski.pl/artykul/3621
http://www.powiat-ostrowski.pl/artykul/2965
http://www.powiat-ostrowski.pl/artykul/3390
http://www.sieroszewice.pl/index.php?id=1&n_id=2012
http://sieroszewice.pl//galeriav.php?ident=7393&idkat=1089
http://www.powiat-ostrowski.pl/artykul/2826
http://www.kombatantpolski.pl/2013_12_art2.html
http://kalisz.naszemiasto.pl/archiwum/spotkanie-kombatantow,338464,art,t,id,tm.html
http://www.zwiazekgrojec.pl/9-imprezy-obce?start=5
http://kepno.naszemiasto.pl/artykul/ostrow-wyroznienia-na-swieto-wojska-polskiego,2388017,artgal,t,id,tm.html
http://www.archiwum.sieroszewice.pl/index.php?id=64&n_id=125

Kalendarium:

  • 1919 ― Narodziny bohatera
  • 1921 ― Buców
  • 1939 ― Napaść Związku Radzie...
  • 1940 ― Masowa deportacja lud...
  • 1947 ― Ślub Józefa Kuźmiaka ...

Cytaty:

  • „Na nieludzkiej ziemi z...”

Źródła:

  • 67 rocznica deportacji...
  • Spotkanie Sybiraków w ...
  • Zasłużeni dla Gminy Si...

Źródła:

Zobacz też:

  • > II wojna światowa...
  • >
  • > Sieroszewice